Wiadomości z rynku

poniedziałek
25 listopada 2024

Kierowca szantażuje tarczkami

Przewozy
26.09.2008 00:00:00
- Przy dzisiejszych przepisach wystarczy jeden pracownik, który zaweźmie się na swoich szefów, żeby zniszczyć całą firmę przewozową - mówi pan Paweł, prezes spółki komunikacyjnej z Pomorza. Nasz rozmówca właśnie doświadcza tego na własnej skórze.
- Przy dzisiejszych przepisach wystarczy jeden pracownik, który zaweźmie się na swoich szefów, żeby zniszczyć całą firmę przewozową - mówi pan Paweł, prezes spółki komunikacyjnej z Pomorza.
Nasz rozmówca właśnie doświadcza tego na własnej skórze. Przed sądem pracy trwa proces między jego firmą i jednym ze zwolnionych szoferów. I oto na tym procesie ni stąd, ni zowąd pojawił się plik tarczek tachografowych - jako dokumentacja roszczenia zwolnionego pracownika o pieniądze za nadgodziny. Jak utrzymuje kierowca, musiał je przepracować, nakłaniany do tego przez kierowników. Tym samym łamał m.in. przepisy o obowiązkowych odpoczynkach i normach pracy za kółkiem. A za to, że je łamał, odpowiada finansowo pracodawca, a nie kierowca.
Zemsta jest słodka?
To klasyczny przypadek konfliktu, w którym nie do końca wiadomo, o co poszło. Kierowca twierdzi, że spór wybuchł dlatego, iż upomniał się o pieniądze za nadgodziny, w sumie o około 2 tys. zł. To miało ściągnąć nań gniew szefów i w efekcie wyrzucenie z pracy.
Z kolei pracodawca utrzymuje, że to szofer został przyłapany na kradzieży firmowego paliwa. Odciągnął sobie coś z baku autobusu do prywatnego kanisterka. Umowa o pracę została wypowiedziana w trybie dyscyplinarnym. Ale kierowca nie odpuścił. Założył pracodawcy sprawę przed sądem pracy. Żąda wypłaty zaległych pieniędzy, a także formalnego przywrócenia na etat.
Spór zaostrzył się, bo pracodawca odrzucił roszczenie i nie chce pójść na ugodę. Ostatnio szofer złożył więc wniosek o włączenie do dowodów całego pliku tarczek, dokumentujących - jak twierdzi - jego pracę dla spółki, w tym także sporne nadgodziny.
Wykresówki dostarczone do sądu dokumentują również rażące naruszenia przepisów o czasie pracy i obowiązkowych odpoczynkach kierowców. Gdy trafią do Inspekcji Transportu Drogowego - a to nastąpi automatycznie - za samo to pracodawcy grozić będzie maksymalna kara w wysokości 30 tys. złotych. Wielokrotnie więcej niż kwota za rzekome nadgodziny, której domaga się wyrzucony kierowca.
Z "fabryki" wykresówek?
Ale to nie jest jeszcze przesądzone. Zapowiada się dramatyczna walka. Prezes spółki nie przyznaje się do nakłaniania kierowcy, aby przekraczał dozwolony czas pracy i twierdzi, że były pracownik po prostu mści się na firmie za zwolnienie z pracy. Dowody, zdaniem pana Pawła, zostały sfabrykowane.
- Te tarczki nie są nasze, bo gdyby były nasze, byłyby u nas, a nie w rękach tego kierowcy - zaznacza. - Tak stanowią przepisy: kierowca jeździ z archiwum tarczek z ostatnich czterech tygodni, a potem przekazuje je do firmy, która ma obowiązek przechowywać je jeszcze przez rok. Nie sądzę, abyśmy wcześniej nie wyegzekwowali od niego zdeponowania tych tarczek, tak jak to stanowią przepisy, bo za to też są horrendalne kary.
Nasz rozmówca jest przekonany, że w celu zemsty na pracodawcy szofer po prostu sam spreparował wykresówki.
- Można dać tarczkę do wykreślenia jakiemuś koledze, który jeździ tirem w dalekie trasy i nagminnie przekracza czas pracy - odpowiada transportowiec. - Są przecież tacy, którzy jeżdżą nielegalnie na dwie tarczki. Ich jest wykreślona zgodnie z przepisami, a druga to ta zła, na której odkreślane są przekroczenia czasu pracy. Są też wreszcie wyspecjalizowane firmy "kreślarskie". Są w stanie odpowiednio, na zamówienie, wykreślić tarczkę bez jeżdżenia, tylko przy pomocy specjalnych programów komputerowych. Wyprodukowanie tarczki dokumentującej przekroczenie czasu pracy nie stanowi obecnie problemu i nawet jeśli kierowca opisał je w taki sposób, że wyglądają na nasze, to nie można tego uznawać za jednoznaczny dowód. Potwierdza to Janusz Trojanowski, przewodniczący Oddziału Lubuskiego Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Transportu Drogowego i transportowiec z 20- -letnim stażem. Uważa, że jeśli pomorska spółka ma pewność, iż tarczki zostały sfabrykowane, ma szansę skutecznie się obronić.
- Są laboratoria, które precyzyjnie potrafią ustalić, czy tarczka faktycznie pochodzi z tachografu określonego pojazdu, czy nie - zaznacza przewodniczący. - Trzeba tylko zawnioskować przed sądem o zlecenie ekspertyzy autentyczności wykresówki.
Będzie "trzepanie"
W pomorskiej Inspekcji Transportu Drogowego nic jeszcze nie wiedzą o tarczkach, które wypłynęły na procesie sądowym kierowcy z pracodawcą. Małgorzata Mikołajczyk, naczelnik Wydziału Inspekcji WITD w Gdańsku poinformowała nas, że gdy tylko dotrze do nich taki sygnał, nie będą czekać na wyniki sądowych ekspertyz, tylko od razu przeprowadzą kontrolę u przewoźnika. - Autentyczność tarczek da się ustalić nawet bez uciekania się do badań natury kryminalistycznej - mówi. - Po prostu sprawdzimy wszystkie inne tarczki pozostałych pracowników i ewidencję czasu pracy wszystkich kierowców. Jeśli wykresówki przedstawione przez tego kierowcę będą znacząco odstawać od pozostałych i nie będą pokrywać się z ewidencją czasu pracy, prowadzoną w firmie, będzie jasne, że to falsyfikaty. Ale jeśli będą pasować do całokształtu praktyki działania tej firmy, posypią się kary.
Uwaga: jeśli okaże się, że to kierowca przedłożył w sądzie sfałszowane wykresówki, odpowie karnie. Za fałszowanie dokumentów i posługiwanie się nimi w celu osiągnięcia korzyści grozi do 8 lat więzienia. Ale jeśli wykresówki są autentyczne, a on sam złośliwie przekraczał czas pracy, a potem ukrywał tarczki przed pracodawcą, zemsta może okazać się doskonała...
- Przepisy są kuriozalne, bo jeden pracownik może, jeśli tylko zechce, wyłożyć całą firmę transportową - konstatuje pan Paweł. - Wystarczy, że będąc kierowcą, złośliwie nie pokaże jakiegoś dokumentu podczas kontroli. Brak zezwolenia na przewozy regularne osób, które obowiązkowo musi być w busie - to 6 tys. złotych. Podobnie jest z winietami. Gdy kierowca nawali i czegoś nie wypełni, jego pracodawca karany jest grzywną w wysokości 3 tys. złotych. Ale najgorsze są wykresówki, bo tu za przewinienia szofera na firmę spadają kary nawet o wysokości do 30 tys. złotych!
Po to jest inspekcja!
Małgorzata Mikołajczyk, naczelnik Wydziału Inspekcji WITD w Gdańsku przyznaje, że skargi rozżalonych pracowników na pracodawców to dość częste powody wszczynania kontroli u przewoźników. Inne - to sygnały od konkurencji na rywali rynkowych, nieuczciwie prowadzących biznes. - Nie nazywałabym tego donosami, bo to źle się kojarzy - mówi pani naczelnik. - Ale nie ukrywam, że tego typu sygnały pomagają nam w realizacji jednego z naszych najważniejszych zadań, jakim jest eliminowanie zjawisk nieuczciwej konkurencji.
O tym, że sygnalizowanie rynkowych nieprawidłowości do ITD jest potrzebne, przekonuje choćby telefon od pana Przemysława z województwa mazowieckiego. Skontaktował się z nami po publikacji o rolnikach, którzy za dotacje unijne kupują wywrotki i następnie pod pretekstem wykorzystywania tych pojazdów do celów rolniczych świadczą nielegalnie usługi przewozowe dla klientów żwirowni, kopalni piasku, hurtowni z materiałami budowlanymi itp. - Nie wytrzymuję już konkurencji z nimi, bo oni nie płacą ZUS-u, nie potrzebują żadnych zabezpieczeń i do tego mają te dotacje - żalił się mazowiecki przewoźnik. Podał nazwy konkretnych miejscowości i konkretnych firm, do których podjeżdżają rolnicy-przewoźnicy. Gdy jednak zapytaliśmy, czy przekazał te informacje "krokodylom", odpowiedź była przecząca.
Klikając [ Zapisz ] zgadzasz się na przetwarzanie swoich danych osobowych zgodnie z naszą Polityką Prywatności. W każdej chwili możesz się wypisać klikając na link Wypisz znajdujący się na końcu każdej z otrzymanych wiadomości.